Tekst został opublikowany w czasopiśmie „SUDETY”, nr 4/133, kwiecień 2012, s. 16-17.
W minionych wiekach, oprócz monumentalnej Góry Ślęży nad miastem górowało jeszcze inne wzniesienie, przykuwające uwagę ówczesnych mieszkańców, niewzbudzające jednak ich zbytniego entuzjazmu. Była to Góra Szubieniczna, na której stała murowana, miejska szubienica. Wzniesienie to, dziś Kopaniec, znajduje się na północny-zachód od miasteczka przy tzw. Drodze Świdnickiej. Niewiele, a w zasadzie nic nie wiadomo o samej szubienicy. Wypatrzyć ją można na pocztówce, na której reprodukowane jest przedstawienie potyczki wojsk pruskich z austriackimi, do której doszło pod koniec lipca 1741 r. Uwiecznione urządzenie składa się z murowanej, cylindryczne studni z trzema słupami egzekucyjnymi, które służyły jako podpory pod drewniane belki egzekucyjne. Do jej wnętrza mógł prowadzić otwór wejściowy, zamykany solidnymi drzwiami. W 1826 r. dawne plac straceń został sprzedany niejakiemu Josephowi Giehmannowi, który wybudował w tym miejscu wiatrak. Być może wówczas zostały rozebrane mury szubienicy.
Znamy też kilka egzekucji, które zostały wykonane w Sobótce, na tamtejszym miejscu straceń. Już w 1475 r. miało tutaj dojść do egzekucji (pogrzebanie żywcem) pewnej kobiety, która specjalizowała się w porywaniu dzieci. Kolejna znana kaźń miała tutaj miejsce w 1539 r. Wówczas powieszono kobietę i kilku mężczyzn. Według świdnickiego kronikarza w czerwcu 1539 r. w jednym dniu powieszono matkę wraz z trzema synami oraz jej zięcia i jakiegoś przyjaciela. Nie podano jednak przestępstwa, jakiego wszyscy ci ludzie mieli się dopuścić. Natomiast 21 lipca 1582 r. ścięto mieczem za zabójstwo Stenzela Volandta. Również w myśl wyroku wydanego przez Praską Izbę Apelacyjną wykonywano tutaj najwyższy wymiar kary na Marii Pfeifferin. Według orzeczenia z 12 kwietnia 1715 r. kat miał jej ściąć głowę mieczem. Kolejne orzeczenie zapadło dnia 29 sierpnia 1740 r. w sprawie Johanny Pazeltin, która miała zostać ścięta mieczem, po czym jej ciało miano złożyć do grobu wykopanego na miejscu kaźni i przebić palikiem. Nie zawsze jednak zapadały wyroki śmierci. Orzekano również inne kary, jak wystawienie lub chłostę przy miejskim pręgierzu lub zakucie w łańcuchy (np. w 1722 r.).
Podobnie, jak o szubienicy niewiele wiadomo o miejskim pręgierzu. Co prawda w lapidarium Muzeum Ślężańskiego im. S. Dunajewskiego znajduje się granitowy słup, który uważany jest za relikt miejscowego pręgierza, przynajmniej tak opisywany jest w literaturze przedmiotu. Nie ma jednak pewności, czy słup ten faktycznie pełnił w przeszłości rolę pręgierza. Dawny, oryginalny pręgierz został uwieczniony na planie miasta sporządzonym na podstawie ryciny autorstwa F. B. Wernera. Stoi on przed ratuszem (na jego narożu), słup osadzono na podeście, a całość wieńczyła najpewniej kula z chorągiewką. Być może już od końca XVIII stulecia dawny pręgierz stracił swą pierwotną rolę, jednak w niedługim czasie, ze względu na swoje położenie, zaczął wypełniać inną funkcję. Jego metalowe elementy (głównie pierścienie) doskonale nadawały się do przywiązywania do nich koni, których to właściciele tłumnie odwiedzali miejscową piwnicę ratuszową. Z kolei już w 1819 r. pręgierz miał zostać usunięty sprzed ratusza i przerobiony na drogowskaz, za który uchodził przez wiele lat.
Oprócz szubienicy na wspomnianej wyżej pocztówce uwieczniono także zabudowania dawnej katowni, którą zamieszkiwał miejski kat wraz z rodziną i pomocnikami. Dzięki zachowanym księgom metrykalnym sporo wiadomo o osobach zajmujących się w przeszłości rzemiosłem katowskim w Sobótce. W źródłach odnaleźć można informacje o piętnastu mistrzach katowskiego rzemiosła. Pierwszym, jakiego uchwycono w materiale źródłowym był w 1667 r. niejaki Christian Pleßge, którego jeszcze w tym samym roku zastąpił mistrz Christian Kreisel. Prawdopodobnie jednak wspomniany Pleßge nie był nigdy miejscowym katem, a jedynie jego dziecko dostąpiło w Sobótce sakramentu chrztu. Nie został już później wzmiankowany w źródłach. Ostatnim katem mógł być Gottfried pochodzący ze znanego rodu katowskiego ze Świdnicy Neumeister’ów, wymieniany w Sobótce jeszcze w 1832 r., czyli już wiele lat po usunięciu z Rynku pręgierza, jak i murowanej szubienicy.
Jednak najbardziej znanym mistrzem katowskiego rzemiosła był Johann Wilhelm Thienel, który swój urząd w Sobótce sprawował przez blisko dwadzieścia lat. Dopiero w 1716 r. zrzekł się stanowiska i przeniósł się do Wrocławia, gdzie objął funkcję miejskiego kata po zmarłym bracie. Kat Thienel został uchwycony na przedstawieniu egzekucji na bandzie Cyganów w 1718 r. w stolicy Dolnego Śląska. Już wcześniej uczestniczył w egzekucjach we Wrocławiu, które wykonywał w zastępstwie brata, np. w maju 1700 r., czy w styczniu 1702 r., kiedy stracił Hansa Mälchera syna katowskiego z czeskiej Chrastavy, oddanego na naukę do Wrocławia, a skazanego na śmierć za zabójstwo katowskiego pachołka. Z kolei jego syn Christian Wilhelm Thienel (urodzony w Sobótce w grudniu 1697 r.), który objął stanowisko po ojcu, kiedy ten przeniósł się do Wrocławia, nie dał się poznać z najlepszej strony. Wraz z bratem i kolegą po fachu z Trzebnicy założyli lub byli członkami bandy rabusiów plądrujących okolicę. Sprawa tychże katów znalazła swój finał pod wrocławskim pręgierzem w lipcu 1731 r., a wyrok skazujący został zatwierdzony przez Praską Izbę Apelacyjną. Ich ojciec Johann Wilhelm Thienel, dawny kat w Sobótce, nie doczekał wykonania wyroku na swoich synach, zmarł dwa miesiące wcześniej w maju 1731 r. Po Christianie Thienelu już w 1730 r. stanowisko kata przejął Christian Gottlieb Kreißel.
Będąc w lapidarium Muzeum Ślężańskiego warto zwrócić uwagę również na kamienny krzyż stojący w sąsiedztwie domniemanego pręgierza. Został on przeniesiony w latach pięćdziesiątych minionego stulecia z Proszkowic, gdzie wraz z dwoma stojącymi do dziś w tej miejscowości krzyżami tworzył interesującą kompozycję. Wieś Proszkowice zapewne od tych trzech starych kamiennych pomników nazywała się w j. niemieckim Dreisteine, czyli „Trzy Kamienie”. Warto by było pomyśleć nad przywróceniem jej tej rangi, szczególnie, że kamienny krzyż w muzealnym lapidarium wydaje się zbędny.
Daniel Wojtucki